W latach 1959–1963 pełnił w klasztorze w Kole wiele funkcji: był wikarym, kaznodzieją, spowiednikiem, rekolekcjonistą, kapelanem chorych w kolskim szpitalu oraz osób starszych w Domu Opieki przy ul. Poniatowskiego. Zapamiętałem go jako człowieka niezwykle troskliwego wobec nas, bardzo młodych wtedy chłopaków. Zawsze interesował się naszymi problemami i często kontaktował się z naszymi rodzicami. Dla nas, chłopaków z Kolskiej Starówki, miało to ogromne znaczenie.
W każde święta, czy to Wielkanocne, czy też Bożego Narodzenia, miał dla nas nie tylko „Słowo Boże”, ale obdarowywał nas również cennymi upominkami. My, chłopaki z wyspowej części Kola, Kolski Klasztor uważaliśmy za swój i tylko nieliczni z przedmieść spoza Warty mogli być w klasztorze ministrantami. Dla nich była Kolska Fara.
Ojciec Mariusz, jako kapelan chorych, codziennie rano, konną bryczką, bo taką wtedy kolski klasztor posiadał ponad 60 lat temu, jechał do kolskiego szpitala czy do Domu Opieki przy ul. Poniatowskiego odprawić msze św. Oczywiście zabierał i któregoś z nas, ministrantów. Dom Opieki był po mszy św. bardziej dla nas pożądanym, bo tam siostry zakonne zapraszały nas i ojca Mariusza na super śniadania.
Ojca Mariusza uważaliśmy niemal jak za swojego ojca. Organizował dla nas kilkudniowe wycieczki do innych klasztorów, ogniska z pieczeniem ziemniaków. Organizował ciekawe spotkania i w samym kolskim klasztorze, a po mszy porannej w niedzielę, gdy nie gnaliśmy do szkoły, często zapraszał nas do klasztornej stołówki, czy to na placki ziemniaczane, ciepłą kiełbasę, bułki z masłem, powidła owocowe, ciasto i kawę z mlekiem. Z wdzięczności za to smakowite jadło, z ochotą pomagaliśmy w dni wolne od nauki w pracach w przyklasztornym ogrodzie.
Do mszy św. przebieraliśmy się nie w komże, ale w habity zakonne. Staraniem ojca Mariusza były one uszyte dla nas, ministrantów. Celebra mszy św. 60 lat temu odbywała się w języku łacińskim, a i my ministranci musieliśmy wtedy w miarę opanować ten język. Uczył nas poszanowania osób starszych, chorych i niesienia im pomocy. A także i wrażliwości na czyjąś krzywdę. Takim GOzapamiętałem.
Urodził się 17 września 1933 roku w Trzebosi w woj. podkarpackim. Był synem Wojciecha i Marii. W zakonie przeżył 70 lat, natomiast w kapłaństwie 62 lata. Był oddanym duszpasterzem, miał łatwość w nawiązywaniu kontaktu z drugim człowiekiem. O. Mariusz, jak mało który kapłan, rozumiał ludzi sobie powierzonych i potrafił mówić ich językiem.
Zanim trafił do Kola w latach 1958-1959 był kaznodzieją i spowiednikiem w Kalwarii Zebrzydowskiej. Udało mi się na krótko, przed jego śmiercią porozmawiać z nim telefonicznie. Umawialiśmy się na spotkanie. Cóż, nie udało nam się. Zmarł 17 listopada 2020 roku w klasztorze OO. Bernardynów w Leżajsku, miał 87 lat.
Foto archiwalne LOK „Kolska Starówka” :
1. Klasztor OO Bernardynów w Kole.
2. o. Mariusz Lepianka.
3. Z o. Mariuszem, ministranci klasztorni z Koła 24 .08. 1960 r. przy pomniku w Warcie
4. Na nadwarciańskim błoniu w Warcie 24.08 1960 r., w ciemnym ubraniu o. Mariusz.
Tekst Ryszard Borysiewicz