To wspomnienie o Wojtku Wapińskim – "głowie rodziny" Wapińskich, szewcu z dziada pradziada. Takiego go pamiętam: zawsze pogodnego, uśmiechniętego i życzliwego dla każdego. Takim Go znałem. Swój zakład szewski urządził na zapleczu domu, który odziedziczył po swoich rodzicach. Warsztat był prawdziwym skarbcem narzędzi i maszyn szewskich – zarówno tych odziedziczonych po przodkach, jak i takich, które sam skonstruował, wyszukując potrzebne części na złomowiskach.
Jak pamiętam, przy wejściu do warsztatu wisiały na ścianie dwa obrazy w podniszczonych, staroświeckich ramach, liczące sobie około 150 lat. Jeden przedstawiał postać Jana Kilińskiego – szewca i bohatera narodowego, którego, jak wspominał Wojtek, miał znać jego prapradziad, również szewc – Wojciech Wapiński. Drugi obraz ukazywał postacie Cypriana i Cyprianina – symbolizujące pracowitość, zaangażowanie i ambicję w pracy zawodowej.
Na warsztatowych regałach piętrzyły się równo ułożone stosy butów. Klienci nieustannie przychodzili z prośbą o naprawę obuwia. Bywało, że w trudnych latach transformacji ustrojowej, na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, poruszony ludzką biedą, Wojtek nie brał od wielu osób zapłaty za wykonaną pracę.
W warsztacie przy naprawie obuwia pomagała mu żona Jadwiga, a także ich kilkuletnia wówczas córka Kinga. Na przejęcie warsztatu po Wojtku przygotowywał się jego dorosły syn Jacek, jednak tragiczny wypadek samochodowy pod Brdowem przerwał te plany.
O prapradziadku Wojciechu Wapińskim Wojtek wiedział niewiele, natomiast jego pradziadek Feliks Wapiński był znanym w Kole "sapożnikiem" (szewcem) – jak wówczas mawiano. Po nim fach przejął dziadek Ignacy Wapiński, urodzony w 1870 roku, a następnie ojciec Wojtka – Tadeusz. Wojtek często wspominał go z sympatią i wdzięcznością. Był znakomitym szewcem i, jak twierdził Wojtek, gdyby nie ojciec, sam pewnie wybrałby inny zawód.
Wojtek Wapiński był emocjonalnie związany z Kolską Starówką – może nawet bardziej niż niejeden jej mieszkaniec. Sam również przechodził w życiu trudne chwile, z których wyszedł dzięki pomocy wiernych przyjaciół. Z troską mówił o zagrożeniach cywilizacyjnych, jakie dostrzegał w życiu młodych mieszkańców wyspowej części Koła, pozostawionych często samym sobie. To go bolało – wielokrotnie o tym wspominał w rozmowach.